Witamy!


Wszystkich zaglądających na naszego bloga serdecznie zachęcamy do komentowania! Piszcie damy i dżem-telmeni co Wam ślina na język przyniesie, nie krępujcie się krytykować nas i zabawiać Waszymi przemyśleniami.

Jesteśmy z Fredem wyrozumiali, stosunkowo pewni siebie - ciężko będzie nas od tego stanowiska odwieść :) Liczymy na sugestie, oferty... (Fred podszeptuje, że najchętniej te matrymonialne).

Znacie nas - wiecie, że swoje słowotoki prowadzimy w życiu realnym z równą pasją jak tu - na papierze :) (Fred podszeptuje, że na komputerze - i że mi się pomyliły epoki).

Bardzo nam miło, że swój cenny czas nam poświęcacie.
PZDR.

Kic & Fred


sobota, 21 lutego 2009

Nietypowe życzenia urodzinowe ... Dobrego Pawełku!

Nie zmieniamy się, kiedy zmieniamy miejsce zamieszkania. Jesteśmy sobą, choć udajemy, że kilka godzin podróży może odmienić kilkadziesiąt lat życia. Patrząc w przeszłość twierdzimy, że niczego nie jest nam żal. Kłamiemy, bo nie stać nas na kolejny dzień upychania w najciemniejszych zakamarkach pamięci brudów po nie spłukanych sedesach naszych marzeń. Zbyt wiele czasu poświęcamy na ukrywanie własnej głupoty, przekonywanie każdego elementu zbitki kości i mięsa o jego nieszablonowości, jakby polemika z barachłem mogła uśmierzyć jątrzące żądze umysłu. Nadwrażliwość zwalamy na środowisko, oskarżamy wojnę i terror o naszą słabość, choćby usadowiła się głęboko na Bałkanach i tylko światłowodem jej rynsztokowe resztki dosięgały naszych serc. Czasem rezygnacja to więcej niż wszystko. Bo kiedy przestajesz panować nad własnym losem wypuszczasz z rąk styranego muła, którego co szary poranek zaprzęgasz w siłę pozoranctwa. A on – jak w tych filmach dla nastolatków – wychodzi z klatki zdziwiony, że to coś poza zimnymi prętami klatki to nie tylko makieta, kolejny element jego fałszywej rzeczywistości….

Jak dobrze byłoby zamieszkać w świecie, w którym gardzono by fałszem. Gdzie rozum, jak stara przekupka na rogu zwycięstwa i pierwszego maja zawodziłby w rytm stukającego o tory tramwaju: „Praaawdaaa, prawdziuteńka świeżutka, nietknięta”, a klienci ustawieni w kilometrowych kolejkach kupowali jej na kilogramy spożywając codziennie na obiad w towarzystwie kotleta ze zrozumienia i kompotu z suszonych marzeń.

Niestety, nie chcemy prawdy, chcemy mercedesa. Uczciwość w dzisiejszym życiu jest bądź to niepożądana bądź szkodliwa a na pewno już krępująca. Wolimy nauczyć się przełykać kłamstwo mimo jego fekaliowego smaku i zapachu, hamować odruch wymiotny i usadawiać wygodnie w zalanym słońcem bujanym fotelu na skraju labiryntu. Oszpeceni grymasem zadowolenia, bujamy się w rytm bijącego serca i czekamy aż ktoś kiedyś zmusi nas kopniakiem do detronizacji . Aż strach co by było, gdybyśmy sami przeszli labirynt górą. Pewnie kilka potyczek oszpeciłoby naszą twarz bliznami.

Blizny nadają wyraz twarzy. Twarz wreszcie otworzyłaby ramiona by Cię objęto.

wtorek, 13 stycznia 2009

Sól w oku

Drapieżne obłoki
Watahą wdarły się na moje podwórko
Żądne kałuż i połamanych drzew
Z wściekłością biją w moje okno

Siedząc ukryty za zasłoną z piasku i krzemienia
Z radością w sercu przyglądam się
Ciemnym chmurom z nadzieją
Że zdołają pokonać dzielącą nas przestrzeń

Puszczą spod nieba kulę
Która rozbijając po kolei wszystkie kręgle
Uderzy na koniec we mnie
I zakończy tę żałosną rozgrywkę

Gdzieś ponad nimi ponoć jest ktoś
Patrzy się z góry i wszystko ma w dupie
Cóż może go obchodzić kilka lat
Gdy musi czuwać nad wiecznością?

Nie obchodził go początek
Nie obchodzi go środek
Nie będzie obchodził go koniec
Przecież on pilnuje wieczności!

Czasem wiatr wbije mu w oko
Takie ziarenko piasku jak ja
Które gryźć go będzie nieznośnie
Drażnić i nie pozwoli mu spać

Wypłucze je wtedy szklanką wody
Topiąc mnie w jej łyżce
I spłynę w rynsztok
Gdzie moje miejsce

niedziela, 14 grudnia 2008

Kocie sprawy (by Fred)

Pierwsze wrażenie

O matko, jaka gaduła! Mówi więcej ode mnie! A to przecież graniczy z cudem.
No dobra, gadulstwo od razu nie wychodzi… musiałem jakoś to zacząć, a nie zacznę od tego, że mi się podoba, bo od wazeliny zaczynać jest wybitnie niepolitycznym. Ładne oczy, śliczny uśmiech. Włosy też super (pod warunkiem, że nie utlenione/zafarbowane na blond). Jest na czym oko zawiesić, kształtne ciało, które chciałoby się mieć kiedyś na kilka chwil zapomnienia. Świetnie rusza tylną jego częścią, aż miło przepuszczać przodem ;-) Tyle w kwestii czysto samczego podejścia. Nie mogę się zbyt rozpisywać, bo adresatka zrazi się do mojej osoby przypuszczając – a ma ku temu teraz pełne podstawy – że traktuję Ją jako obiekt pożądań. Cóż ja mogę na to poradzić, że na ulicy najpierw widzę sylwetkę, dopiero później mogę nacieszyć uszy głosem.
Zrobiło się zbyt erotycznie, koniec!
O czym to ja pisałem? Ach, no tak – gadulstwo. W rzeczy samej słowotok stanowi Jej immanentną cechę, bez której naszej bohaterki sobie nie wyobrażam. Sam gadam za dwóch, to wiem, o czym mówię (piszę). Niezwykłe jest to, że potrafi prowadzić dialog sama ze sobą. Zadaje sobie pytanie, odpowiada na nie i jeszcze może się ze sobą pokłócić! To zaprawdę umiejętność niecodzienna i doskonale podkreślająca niezwykłą osobowość Oli 
Jakby tego było mało, nie paple dla samego paplania (no dobrze, są wyjątki, ale tym nie będziemy się zajmować, nie w tym miejscu przynajmniej). Jak już zacznie mówić, mówi z sensem i konkretnie. Można z nią porozmawiać na różnorodne tematy – od pierdół postaci kto komu i dlaczego, po filozofię czy politykę.
Co więcej można powiedzieć od razu? Chyba nic poza tym, a może nawet i nie aż tyle, ale że dobrze mi się pisze, to się troszkę rozpisałem ;-)

Wrażeń NIEkończąca się opowieść

Tak, ten rozdział może mieć w zasadzie nieskończoną ilość stron. Podzielimy go zatem na podrozdziały, aby ułatwić lekturę potencjalnym czytelnikom.
Ola, jak każda kobieta, zmienną jest. Przy czym uwagi godnym jest, że zmienność ta jest tak wielka, jak wszechocean. Kameleon czy kałamarnica w trakcie „dialogu” z partnerem mogą Jej owej zmienności szczerze pozazdrościć. Ja już się poddałem i póki nie ma sakramentalnego „ostatecznie”, wiem, że wszystko się może zdarzyć. Siedzę cicho i czekam na rozwój wypadków 

Co we mnie, to na zewnątrz mnie

Ktoś kiedyś zadał mi pytanie, cóż znaczy modny ostatnio termin ekstrawertyzm. Podałem definicję czysto językową, zaczerpniętą bodajże ze słownika Kopalińskiego. Do momentu poznania Oli sytuacja ta była dla mnie wystarczająca i w pełni satysfakcjonująca. Jednakże świat dziwny jest na tyle, że nawet taki ktoś, jak Kopaliński, nie przewidział pojawienia się takiego kogoś, jak Ola. Gdy zacieśnić z Nią znajomość, nie sposób jest nie zredefiniować wyjaśnienia ekstrawertyzmu. To czyste wynicowanie siebie na zewnątrz. Niczym strzywka, która wyrzuca swoje wnętrzności zagrożona atakiem drapieżnika, Ola wypluwa wszystkie swoje emocje równo obdzielając nimi najbliższe otoczenie. Jeśli ktoś nie urodził się do słuchania i ma problemy z wysłuchaniem kazania w kościele, może od razu sobie odpuścić i przesiąść się do innego stolika. Jeśli jednak jest inaczej, warto posłuchać nawet przydługich niekiedy wynurzeń, bo wynieść z nich można całkiem sporo. A po dłuższej znajomości otwierają się obszary, do których dostęp traktować można jako nagrodę, a nie przymus.

Język giętki, choć czasem się łamie

Tak… tutaj można zgłosić pewne zastrzeżenia natury formalnej. Przerost formy nad treścią czasem bywa nieznośny. Nieznośny w rozumieniu zwulgaryzowania wypowiedzi. Kłuje mnie to strasznie, w szczególności zważywszy na fakt moich studiów… Tak super byłoby słuchać wypowiedzi bez „przecinków”, „przerywników”. To tak zaniża poziom. A u dziewczyny to już w ogóle. Takiej dziewczyny – ech, szkoda gadać. Na szczęście nie jest to coś, czego nie można zmienić. I pracować nad Olą będziemy. Kropla drąży skałę. W pewnych wypadkach jestem cierpliwy i to jest jeden z nich właśnie.

Niech żyje bal

Tu jest drobna różnica pomiędzy autorem tego krótkiego felietonu a jego bohaterką. Otóż autorowi znudziło się już chodzić na imprezy. Wyrósł z imprezowych nocy, porannych bólów głowy. Ola natomiast jest żywym srebrem. Nie sposób jej zatrzymać na miejscu. Cały czas chce coś robić, szaleć, zmieniać otoczenie, poznawać nowych ludzi, imprezować, imprezować, imprezować. Nam, starym dziadkom w głowie już ciepłe kapcie wieczorem i szklanka kakao, Ola mleko ma jeszcze pod nosem ;-)

Zainteresowania medycyną

Powinienem raczej sprecyzować – laryngologią. Coś, bo boli autora i sprawia mu przykrość – zamiłowanie Oli do badania migdałków wielu osobnikom płci przeciwnej. Zazdrosny autor? Możliwe. Cóż może poradzić na to, że z jednej strony chciałby być na miejscu pacjentów, choć z drugiej – ceni sobie to, że jeszcze nie ma u żadnej „lekarki” założonej teczki. Po co to, w jakim celu, do czego służy? Gdzie sens w takim postępowaniu? Przyjemność czysto fizyczna? Bo metafizyki ciężko się tutaj doszukać. Chęć udowodnienia sobie czegoś? CO może udowadniać sobie dziewczę, które może mieć każdego w każdej chwili? Autor jest tutaj za głupi i chyba nigdy nie dojdzie przyczyny tego dziwnego zamiłowania anatomią.

A w duszy ciągle gra

Ten podrozdzialik można połączyć z zamiłowaniem do imprezowania. Na szczęście nie do końca  Bez muzyki świata nie ma. I autora. I bohaterki. Miłość do muzyki, ba, szaleńcze opętanie dźwiękami wydobywającymi się ze słuchawek, głośników czy jakichkolwiek przekaźników dźwięków jest czymś, co bez wątpienia Ola i autor mają wspólnego. Jeszcze niedawno muzyka kojarzyła się Oli (jak cały bodaj świat) z konkretną płetwą czy skrzelami, teraz to już minęło i zaczyna się nowy świat. Muzyka odkrywająca nowe lądy, nowe podniecenia, nowe pragnienia. Przywodząca na myśl zupełnie nowe osoby, wrażenia. Zresztą, nieważne, jak. Ważne, że sprawia (muzyka) taką przyjemność i frajdę bohaterce. To coś pięknego i koniec i kropka 


BUM!

Niby wszystko dobrze, niby sielanka. Aż tu nagle… Łup! Po głowie! Obuchem! Albo klingą. Dlaczego nie przemyśli najpierw tego, co chce napisać/powiedzieć? Dlaczego najpierw podcina skrzydła, a dopiero później orientuje się, ze tak żaden ptak nie poleci? Jest coś złego w tym, żeby najpierw przeanalizować, dobrać słowa, a dopiero później uderzyć? To potrafi zaboleć i potrafi doprowadzić do kroków, których można w następstwie żałować. A przecież nic nie kosztuje poszukanie innego słowa, zastanowienie się, czy naprawdę chce się daną rzecz napisać. Choć w połączeniu z ekstrawertyzmem i osobowością sangwinika to chyba daremne żale, próżny trud. Pokochać, albo znienawidzić ;-)

Humpty-Dumpty

I tak siedzę okrakiem na płocie kołysząc się niczym Wańka-wstańka.

Ruch prawostronny (by Kic)

ZDERZENIE
Wyobraź sobie taką sytuację: Idziesz środkiem szerokiego chodnika, bardzo wcześnie rano, tak bardzo wcześnie, że wszyscy potencjalni przechodnie zakamuflowali się już w biurach, sklepach, kanałach – a jak kanałach to nieodłącznie tramwajach, i tych wszystkich innych, uznanych za finansowo korzystne, miejscach bezproduktywnego spędzania czasu. Nie spieszysz się zbytnio szczerze rozbawiony świątecznie udekorowanymi wystawami, mrugającymi do Ciebie światełkami, bombkami, choinkami i tym wszystkim co w grudniowy, bezśnieżny, szarawy poranek ma wywołać w Tobie szczerą chęć współistnienia z bliźnim, wszechogarniającą miłość i sroczy niepohamowany szał zakupów, nad którym marketingowcy i PRowcy pracują okrągły tydzień przez całą dobę (= 8h, 5 dni/tydz)… w zasadzie okoliczności nie mają tu znaczenia… gdy nagle zza rogu ulicy ktoś wybiega, wpada na Ciebie z impetem, łupniakiem w splot słoneczny pozbawia Cię oddechu, a kiedy już zdezorientowany tracisz równowagę i upadasz, nie zapomina dodać kilku wyrafinowanych komentarzy co do Twoich zdolności motorycznych, percepcyjnych i behawioralnych („weź pan się chodzić naucz” / „patrz gdzie leziesz ofermo”).

W takiej sytuacji jednego możesz być pewien: to napewno nie jest Fredi.

Po pierwsze:
Fredi nie biega. I wbrew oczekiwaniom nie wiąże się to z głęboką, przemyślaną ideologią – Fred nie biega, bo nie musi.. Nie żeby bieganie było zbyt energetycznie wymagającą czynnością, w końcu tak aktywny fizycznie facet nie zasapie się po 200-metrowym joggingu. Fred nie biega, bo uprawia inne sporty: wspinaczkę (zawsze lepiej być wyżej niż niżej), pływanie (bo czuje się jak… hmm… rak?... w wodzie), jazdę na rowerze (w końcu w rodzinnym mieście Freda jest wiele białych plam na mapie, gdzie rower na pewno się przyda), a z miłości do geologii: usypisk, ziemistych hałd, skał – Fred z namiętnością Wertera uprawia wyprawy górskie znajdując sens swojego życia na szlaku (i poza nim).
Ale Fred nie biega przede wszystkim z jeszcze jednego powodu: bo przecież nie wypada: wychodzi na tyle wcześnie, żeby zdążyć na czas.

Po drugie:
No w końcu jest koło 10 rano. A to przecież nieludzko wczesna pora. W tym przedziale czasowym (4-11) nie uraczysz Freda poza czterema ścianami jego mieszkania. Fred śpi, a tego stanu nie należy próbować mącić telefonami, smsami, no chyba, że planujesz udać się do jego mieszkania w skąpym odzieniu, jesteś pozbawioną zarostu kobietą, a najlepiej w wieku przed przekwitaniem. Wtedy może łaskawie zostaną Ci otworzone drzwi. Mieszkania oczywiście, żebyś nie myślał, że o serce mi chodzi. Fred serce ma, ale gdzieś głęboko między wątrobą i mózgiem. Chyba bliżej wątroby, bo po próbach inhibicji tegoż organu etanolem (niewielka ilość wystarcza – wszak Fred jest rozsądny i ekonomiczny) można uświadczyć przebłyski uczuć u Freda – najczęściej skierowane w kierunku baru (o ironio!). W takich sytuacjach Fred proponuje barmance kino, no bo przecież nie będzie kobiety na film zapraszał. Jeśli proceder się nie powiedzie Fred uroczyście przysięga na przyszłość przyoszczędzić w celu jeszcze większego otępienia wątroby. Obietnic nie dotrzymuje.

Po trzecie:
No na miłość boską: Fred właśnie stoi przed jedną z wystaw i tłumaczy zgromadzonej gawiedzi psychologiczne podstawy oddziaływania lampek choinkowych na obszary w mózgu odpowiadające za dysfunkcje zwiększające podatność na manipulacje, tudzież inne marketingowe dyrdymały. Używa przy tym określników, przymiotników, przyimków i innych części mowy kompletnie niezrozumiałych przeciętnemu obywatelowi. Niestety, Fred to, co mówi świetnie rozumie, trudno się sprzeczać z bezbłędnością użytej terminologii, a tym bardziej z słusznością postawionej tezy i kształtnością argumentacji. Problem w doszukaniu się potencjału demagogicznego u Freda polega na tym, że w potoku słów można zgubić główny wątek, meritum sprawy, a co do puenty i morału – czasem może okazać się, że są one zupełnie inne od początkowo zamierzonych. W każdym razie z Fredem kłócić się a) nie można – w końcu wszystko co mówi to dogmat; b) nie ma sensu – przecież on zawsze ma rację; c) nie jest korzystnie – może próbować zerwać znajomość. Tak, tak! Freda łatwo wyprowadzić z równowagi, dlatego uważaj o zjadliwy języku! Niech Ci się nie wydaje, że Twoja definicja ‘złośliwości’ jest zgodna z definicją Freda! To Fred jest złośliwy – Ty jesteś chamski i gburowaty.

Po czwarte:
Fred się nie bije. Nie dlatego, że nie potrafi. Fred się nie bije, bo ma mózg (zaraz obok wątroby). Każdą sytuację sporną (a takich nie jest wiele, bo w końcu Fred jest bardzo ugodową osobą) potrafi przecież rozwiązać na płaszczyźnie intelektualnej, bądź metafizycznej. Gdy zaś sytuacja wymaga użycia siły, i nie ma innej drogi wyjścia – Fred odwraca się na pięcie i… ucieka. Jeśli wszak nie ma podstaw do porozumienia werbalnego, tym bardziej nie ma podstaw do utraty oka, zęba czy innej cennej partii ciała. Teoria ta sprawdza mu się świetnie. Na razie dysponuje całym asortymentem walorów cielesnych: poczynając od atletycznej budowy ciała, poprzez jasne i ciepłe spojrzenie (chłodnych niebieskich tęczówek) do gęstych rudych włosów, o których bliscy znajomi mówią: brązowe. Fred jest utalentowany i przystojny. Doskonały materiał na wnuka, wójka czy dziadka.

Po piąte, ostatnie:
Fred nie jest niekulturalny. Bo przecież inteligencja wymaga od człowieka taktu, umiaru i savoir vivre’u. Dlatego nie uświadczysz sytuacji, w której Fred zachowa się impertynencko. No chyba, że będzie tego wymagała obrona honoru kobiety. Jeśli jakimś cudem Fredowi zdarzyłoby się wpaść na przechodnia na ulicy, z pewnością ubrudzone ubranie odniósłby do pralni (szczególnie jeśli byłaby to króciutka spódniczka ładnej brunetki), a za straty moralne zadośćuczyniłby dobrą herbatą (kawa według Freda nie jest produktem spożywczym godnym uwagi). W głębi duszy (gdzieś na dnie) Fred jest romantykiem. Dlatego dama mogłaby liczyć na romantyczną atmosferę: włączoną lampkę oliwną, estetycznie podany obiad, tudzież kolację, schludnie rozłożone pary skarpetek na cały tydzień na oparciu fotela i świetną sączącą się z głośników proklamację oddania się Szatanowi w wykonaniu Draconiana. O tak! Gustu muzycznego nie można Fredowi odmówić. Jest w tym temacie absolutnym autorytetem (jeśli już wybaczyć mu nieokiełznane, namiętne uwielbienie do Freddiego Merkurego – tak, tak, tu należy szukać genezy jego ksywki). Fred muzykę kocha i muzyką żyje. Muzyką mroczną, przygnębiającą, klątwową. Doom death gothic i death metal w słuchawkach jego odtwarzacza mp3 przeplatają się jednak z neoprogresywnym rockiem, a także art rockiem i rockiem atmosferycznym. Mercuremu na plakatach porozwieszanych w mieszkaniu Freda uśmiech z ust nie schodzi, gdy słucha swego wyznawcy jak w transie deklamującego „The show must go on”. Sama uśmiecham się do tej pasji i ognia w oczach mojego przyjaciela.

Ale dość już o FREDZIE. Nie o tym miałam dziś pisać. Wracając do sedna: kto u diabła wypadając zza rogu, wpadł na Ciebie na środku ulicy, tak i arogancko podeptał Ci buty i jeszcze Cię zwyzywał? Kto? No pomyśl drogi czytelniku? A jak już się domyślisz przyjmij moją najszczerszą prośbę: następnym razem trzymaj się prawej – w Polsce mamy ruch prawostronny i nie wchodź mi więcej pod nogi!