Witamy!


Wszystkich zaglądających na naszego bloga serdecznie zachęcamy do komentowania! Piszcie damy i dżem-telmeni co Wam ślina na język przyniesie, nie krępujcie się krytykować nas i zabawiać Waszymi przemyśleniami.

Jesteśmy z Fredem wyrozumiali, stosunkowo pewni siebie - ciężko będzie nas od tego stanowiska odwieść :) Liczymy na sugestie, oferty... (Fred podszeptuje, że najchętniej te matrymonialne).

Znacie nas - wiecie, że swoje słowotoki prowadzimy w życiu realnym z równą pasją jak tu - na papierze :) (Fred podszeptuje, że na komputerze - i że mi się pomyliły epoki).

Bardzo nam miło, że swój cenny czas nam poświęcacie.
PZDR.

Kic & Fred


niedziela, 14 grudnia 2008

Ruch prawostronny (by Kic)

ZDERZENIE
Wyobraź sobie taką sytuację: Idziesz środkiem szerokiego chodnika, bardzo wcześnie rano, tak bardzo wcześnie, że wszyscy potencjalni przechodnie zakamuflowali się już w biurach, sklepach, kanałach – a jak kanałach to nieodłącznie tramwajach, i tych wszystkich innych, uznanych za finansowo korzystne, miejscach bezproduktywnego spędzania czasu. Nie spieszysz się zbytnio szczerze rozbawiony świątecznie udekorowanymi wystawami, mrugającymi do Ciebie światełkami, bombkami, choinkami i tym wszystkim co w grudniowy, bezśnieżny, szarawy poranek ma wywołać w Tobie szczerą chęć współistnienia z bliźnim, wszechogarniającą miłość i sroczy niepohamowany szał zakupów, nad którym marketingowcy i PRowcy pracują okrągły tydzień przez całą dobę (= 8h, 5 dni/tydz)… w zasadzie okoliczności nie mają tu znaczenia… gdy nagle zza rogu ulicy ktoś wybiega, wpada na Ciebie z impetem, łupniakiem w splot słoneczny pozbawia Cię oddechu, a kiedy już zdezorientowany tracisz równowagę i upadasz, nie zapomina dodać kilku wyrafinowanych komentarzy co do Twoich zdolności motorycznych, percepcyjnych i behawioralnych („weź pan się chodzić naucz” / „patrz gdzie leziesz ofermo”).

W takiej sytuacji jednego możesz być pewien: to napewno nie jest Fredi.

Po pierwsze:
Fredi nie biega. I wbrew oczekiwaniom nie wiąże się to z głęboką, przemyślaną ideologią – Fred nie biega, bo nie musi.. Nie żeby bieganie było zbyt energetycznie wymagającą czynnością, w końcu tak aktywny fizycznie facet nie zasapie się po 200-metrowym joggingu. Fred nie biega, bo uprawia inne sporty: wspinaczkę (zawsze lepiej być wyżej niż niżej), pływanie (bo czuje się jak… hmm… rak?... w wodzie), jazdę na rowerze (w końcu w rodzinnym mieście Freda jest wiele białych plam na mapie, gdzie rower na pewno się przyda), a z miłości do geologii: usypisk, ziemistych hałd, skał – Fred z namiętnością Wertera uprawia wyprawy górskie znajdując sens swojego życia na szlaku (i poza nim).
Ale Fred nie biega przede wszystkim z jeszcze jednego powodu: bo przecież nie wypada: wychodzi na tyle wcześnie, żeby zdążyć na czas.

Po drugie:
No w końcu jest koło 10 rano. A to przecież nieludzko wczesna pora. W tym przedziale czasowym (4-11) nie uraczysz Freda poza czterema ścianami jego mieszkania. Fred śpi, a tego stanu nie należy próbować mącić telefonami, smsami, no chyba, że planujesz udać się do jego mieszkania w skąpym odzieniu, jesteś pozbawioną zarostu kobietą, a najlepiej w wieku przed przekwitaniem. Wtedy może łaskawie zostaną Ci otworzone drzwi. Mieszkania oczywiście, żebyś nie myślał, że o serce mi chodzi. Fred serce ma, ale gdzieś głęboko między wątrobą i mózgiem. Chyba bliżej wątroby, bo po próbach inhibicji tegoż organu etanolem (niewielka ilość wystarcza – wszak Fred jest rozsądny i ekonomiczny) można uświadczyć przebłyski uczuć u Freda – najczęściej skierowane w kierunku baru (o ironio!). W takich sytuacjach Fred proponuje barmance kino, no bo przecież nie będzie kobiety na film zapraszał. Jeśli proceder się nie powiedzie Fred uroczyście przysięga na przyszłość przyoszczędzić w celu jeszcze większego otępienia wątroby. Obietnic nie dotrzymuje.

Po trzecie:
No na miłość boską: Fred właśnie stoi przed jedną z wystaw i tłumaczy zgromadzonej gawiedzi psychologiczne podstawy oddziaływania lampek choinkowych na obszary w mózgu odpowiadające za dysfunkcje zwiększające podatność na manipulacje, tudzież inne marketingowe dyrdymały. Używa przy tym określników, przymiotników, przyimków i innych części mowy kompletnie niezrozumiałych przeciętnemu obywatelowi. Niestety, Fred to, co mówi świetnie rozumie, trudno się sprzeczać z bezbłędnością użytej terminologii, a tym bardziej z słusznością postawionej tezy i kształtnością argumentacji. Problem w doszukaniu się potencjału demagogicznego u Freda polega na tym, że w potoku słów można zgubić główny wątek, meritum sprawy, a co do puenty i morału – czasem może okazać się, że są one zupełnie inne od początkowo zamierzonych. W każdym razie z Fredem kłócić się a) nie można – w końcu wszystko co mówi to dogmat; b) nie ma sensu – przecież on zawsze ma rację; c) nie jest korzystnie – może próbować zerwać znajomość. Tak, tak! Freda łatwo wyprowadzić z równowagi, dlatego uważaj o zjadliwy języku! Niech Ci się nie wydaje, że Twoja definicja ‘złośliwości’ jest zgodna z definicją Freda! To Fred jest złośliwy – Ty jesteś chamski i gburowaty.

Po czwarte:
Fred się nie bije. Nie dlatego, że nie potrafi. Fred się nie bije, bo ma mózg (zaraz obok wątroby). Każdą sytuację sporną (a takich nie jest wiele, bo w końcu Fred jest bardzo ugodową osobą) potrafi przecież rozwiązać na płaszczyźnie intelektualnej, bądź metafizycznej. Gdy zaś sytuacja wymaga użycia siły, i nie ma innej drogi wyjścia – Fred odwraca się na pięcie i… ucieka. Jeśli wszak nie ma podstaw do porozumienia werbalnego, tym bardziej nie ma podstaw do utraty oka, zęba czy innej cennej partii ciała. Teoria ta sprawdza mu się świetnie. Na razie dysponuje całym asortymentem walorów cielesnych: poczynając od atletycznej budowy ciała, poprzez jasne i ciepłe spojrzenie (chłodnych niebieskich tęczówek) do gęstych rudych włosów, o których bliscy znajomi mówią: brązowe. Fred jest utalentowany i przystojny. Doskonały materiał na wnuka, wójka czy dziadka.

Po piąte, ostatnie:
Fred nie jest niekulturalny. Bo przecież inteligencja wymaga od człowieka taktu, umiaru i savoir vivre’u. Dlatego nie uświadczysz sytuacji, w której Fred zachowa się impertynencko. No chyba, że będzie tego wymagała obrona honoru kobiety. Jeśli jakimś cudem Fredowi zdarzyłoby się wpaść na przechodnia na ulicy, z pewnością ubrudzone ubranie odniósłby do pralni (szczególnie jeśli byłaby to króciutka spódniczka ładnej brunetki), a za straty moralne zadośćuczyniłby dobrą herbatą (kawa według Freda nie jest produktem spożywczym godnym uwagi). W głębi duszy (gdzieś na dnie) Fred jest romantykiem. Dlatego dama mogłaby liczyć na romantyczną atmosferę: włączoną lampkę oliwną, estetycznie podany obiad, tudzież kolację, schludnie rozłożone pary skarpetek na cały tydzień na oparciu fotela i świetną sączącą się z głośników proklamację oddania się Szatanowi w wykonaniu Draconiana. O tak! Gustu muzycznego nie można Fredowi odmówić. Jest w tym temacie absolutnym autorytetem (jeśli już wybaczyć mu nieokiełznane, namiętne uwielbienie do Freddiego Merkurego – tak, tak, tu należy szukać genezy jego ksywki). Fred muzykę kocha i muzyką żyje. Muzyką mroczną, przygnębiającą, klątwową. Doom death gothic i death metal w słuchawkach jego odtwarzacza mp3 przeplatają się jednak z neoprogresywnym rockiem, a także art rockiem i rockiem atmosferycznym. Mercuremu na plakatach porozwieszanych w mieszkaniu Freda uśmiech z ust nie schodzi, gdy słucha swego wyznawcy jak w transie deklamującego „The show must go on”. Sama uśmiecham się do tej pasji i ognia w oczach mojego przyjaciela.

Ale dość już o FREDZIE. Nie o tym miałam dziś pisać. Wracając do sedna: kto u diabła wypadając zza rogu, wpadł na Ciebie na środku ulicy, tak i arogancko podeptał Ci buty i jeszcze Cię zwyzywał? Kto? No pomyśl drogi czytelniku? A jak już się domyślisz przyjmij moją najszczerszą prośbę: następnym razem trzymaj się prawej – w Polsce mamy ruch prawostronny i nie wchodź mi więcej pod nogi!

Brak komentarzy: